Wiele osób z nostalgią myśli o dawnych czasach, gdy, jak im się wydaje, wszystko było zdrowsze i bardziej naturalne. Czy faktycznie tak było? Niektóre dawne metody dbania o urodę i stosowane wówczas substancje mogą się nam dziś wydawać przerażające – a przynajmniej ryzykowne.
Trucizny na toaletce
Opalenizna stała się pożądana dopiero w XX wieku – wcześniej przez stulecia modna była blada cera. Jasna skóra była utożsamiana z przynależnością do wyższych warstw społecznych, podczas gdy osoby z klas niższych, zwykle pracujące fizycznie na wolnym powietrzu, były opalone. By uzyskać śnieżnobiałą karnację, dawne elegantki sięgały do sposobów, które dzisiaj przyprawiają o gęsią skórkę.
Do najpopularniejszych kosmetyków upiększających i wybielających należały te na bazie ołowiu, gdyż skutecznie kryły niedoskonałości (np. częste w minionych stuleciach ślady po ospie i chorobach wenerycznych), a zarazem nie były bardzo kosztowne. Miały jednak poważne skutki uboczne – cera stawała się ziemista i pojawiało się na niej jeszcze więcej wyprysków. Osoby używające bielidła ołowiowego nieraz wpadały więc w swego rodzaju błędne koło – stosowały ten kosmetyk, by dodatkowo ukryć jego negatywne działanie. Innymi składnikami preparatów wybielających były arszenik i rtęć, również dające bardzo przykre, a nieraz wręcz tragiczne skutki. Bardzo popularny XIX-wieczny kosmetyk, lotion Gowlanda, służący do wybielania skóry i usuwania przebarwień, zawierał chlorek rtęci.
Nasze przodkinie używały również innych szkodliwych specyfików. Już od czasów starożytnego Rzymu, a nawet jeszcze w XIX wieku jednym z bardziej znanych sposobów na nadanie blasku oczom i rozszerzenie źrenic było zakraplanie belladonną. Składnik aktywny belladonny, atropina, jest stosowany do dziś w celach leczniczych, jednak w bardzo małych dawkach. Natomiast w ówczesnych preparatach jego stężenie bywało zbyt wysokie, przez co łatwo było o zatrucia; nie mówiąc o tym, że czasem po prostu jadano same jagody pokrzyku. Skutkiem były halucynacje, a czasem nawet oślepnięcie.
Przed II wojną światową dość popularne i reklamowane były kosmetyki zawierające rad – kremy do twarzy i oliwki do zmywania makijażu.
Częste mycie skraca życie?
Nasi przodkowie byli niestety na bakier z higieną. W średniowieczu korzystanie ze wspólnych łaźni było dość powszechne, choć z drugiej strony nie odczuwano wielkiej potrzeby higieny, gdyż czystość duchowa była ważniejsza od tej cielesnej. Po epidemiach dżumy rozpowszechnił się lęk przed ciepłą wodą i wspólną kąpielą, więc zaczęto zamykać łaźnie publiczne. Wierzono, że częste kąpiele szkodzą zdrowiu, gdyż osłabiają, niszczą skórę i otwierają jej pory, przez co choroby mogą wnikać do organizmu. Na co dzień ograniczano się więc do oczyszczania twarzy i dłoni, przy czym zalecano używanie płynów innych niż woda – np. wina czy mleka. Ciekawostką jest, że za jeden ze sposobów utrzymania higieny ciała uważano częste zmienianie lnianej bielizny; wierzono, że może to skutecznie zastąpić kąpiel.
Jeszcze w XIX wieku, choć nawyki higieniczne znacznie się poprawiły, zalecano codzienne mycie twarzy, szyi, karku i pach, czyli tych części ciała, które było widać lub które się intensywniej pociły. Natomiast jeśli chodzi o całe ciało, kąpiel raz w tygodniu miała wystarczyć. Zimą, ze względu na obawę przed przeziębieniem, zalecano kąpiel raz na kilka tygodni. Wynikało to także z braku warunków odpowiednich do codziennych kąpieli – łazienki i wanny były jeszcze rzadkością, a podgrzanie odpowiedniej ilości wody było czasochłonne i kosztowne. W większości domów korzystano jedynie z miednic i dzbanków na wodę.
Fryzjerstwo ekstremalne
Jak dbano o włosy i układano fryzury? Gdy oglądamy XVIII-wieczne portrety, naszą uwagę zwracają charakterystyczne wysokie uczesania, będące skomplikowanymi konstrukcjami z włosów, kwiatów, klejnotów, wstążek i piór. Aby osiągnąć taki efekt, trzeba było umocować włosy i ozdoby na specjalnym stelażu za pomocą pomady, której jednym ze składników był smalec. Ponieważ takie konstrukcje były bardzo pracochłonne, zakładano, że powinny przetrwać dość długo – więc oczywiście mycie włosów było rzadkością. Stwarzało to bardzo korzystne warunki dla rozwoju różnego rodzaju pasożytów. Podobno zdarzyło się, że w misternej fryzurze eleganckiej damy zalęgły się… myszy.
Pierwsze farby do włosów, podobnie jak niektóre kosmetyki do twarzy, również zawierały trujące składniki – m.in. siarkę i ołów. Używano także arszeniku do rozjaśniania włosów. Jeszcze w latach 20. XX wieku niektórzy zalecali stosowanie arszeniku jako środka przeciw siwieniu. Innym środkiem służącym do rozjaśniania był ług, który powodował przesuszenie i wypadanie włosów.
Jak wspomniano, w dawnych czasach rzadko myto włosy. Jeszcze w XIX w. jako główne sposoby dbania o włosy polecano szczotkowanie i oczyszczanie na sucho – np. pudrem ryżowym. Mycie włosów odbywało się raz na kilka tygodni, a przy imponującej długości włosów ówczesnych dam było sporym wyzwaniem. Stosowano do tego celu mydło bądź jajka; zachowały się relacje mówiące o tym, że austriacka cesarzowa Sissi używała także koniaku. Włosy po myciu mydłem były matowe, więc stosowano płukanki z octu bądź ziół, by nadać im połysk.